mówiąc szczerze, nie spodziewałam się tego. to znaczy rozumiem, że ono nie jest z metalu, a więc nie jest niezniszczalne, ale poważnie? akurat ono musiało się złamać? szydełko z mego rodzinnego domu? pierwsze i jedyne w swoim rodzaju? akurat to, które nie miało rozmiaru, a pasowało do każdej włóczki? to jawna niesprawiedliwość! skleiłam je, a jakże! kropelka jakoś przyczepiła ułamaną główkę, ażeby moje pierwsze szydło zostało ze mną już nie jako narzędzie, ale pewna legenda. morał z tego taki, że muszę iść dziś do pasmanterii, bo przez ten niefortunny wypadek od wczoraj robota stoi.
a propos roboty - jak już pisałam, cała moja przygoda z szydełkiem zaczęła się od wielkiej potrzeby posiadania kocyka złożonego z kwadratów. do momentu znalezienia idealnego prostego wzoru kwadratów minęła chwila (wypełniona rożnymi nieudanymi i/lub porzuconymi próbkami), ale dziś już jestem na dobrej (aczkolwiek długiej) drodze do zwycięstwa. co prawda znajomi śmieją się ze mnie, że mam szansę skończyć kocyk akurat na okres ogólnego odpoczynku, czyli emerytury, ale ja się nie poddaję. co więcej - pomyślałam, że się dodatkowo zmotywuję! mam zatem zamiar przy okazji każdej notki na tym blogu podawać obecny stan ilościowy kwadratów, których potrzebuję około stu tysięcy ;)
jako rzekłam, tak robię.
ilość kwadratów na dziś: 19
i na koniec coś pozytywnego ;)